Fanów egzotyki takie pojedynki grzeją wyjątkowo mocno. Możliwość zmierzenia się z reprezentacją tak niekonwencjonalną sprawia wrażenie większego wydarzenia niż kolejny mecz towarzyski z kadrą europejskiego kraju. Wszak pojedynek z mistrzem Oceanii nie zdarza się zbyt często. Czego spodziewać się po czwartkowych rywalach Polaków? W poniższym tekście reprezentacja Nowej Zelandii została rozłożona na czynniki pierwsze.
Podejście wyjątkowo poważne
Rozgrywki w ramach konfederacji OFC są nad wyraz specyficzne. Znajduje się w niej zdecydowanie najmniejsza liczba reprezentacji spośród wszystkich kontynentalnych ugrupowań. Nie dość, że poziom sportowy jest niski to jeszcze spotkań o stawkę jest tyle co kot napłakał. Aczkolwiek jedno można w pewnym stopniu powiązać z drugim.
Fakty są takie, że na przestrzeni ostatnich trzech lat reprezentacja Nowej Zelandii rozegrała zaledwie dziewięć meczów o punkty! Wszystkie wygrała, osiągając bilans bramkowy na poziomie 44-1. Na pierwszy rzut oka może to przerażać. Tym bardziej, że cztery z nich – w ramach Pucharu Narodów Oceanii 2024 – grała bez swojej największej gwiazdy, czyli Chrisa Wooda. Napastnik nie przyjechał na turniej, ponieważ… brał ślub. Naturalnie, gdyby sprawa była poważna to Wood zapewne odpuściłby parę spotkań i dojechał na pozostałą część turnieju. Ale i bez niego reprezentacja Nowej Zelandii w cuglach wygrała mistrzostwa.
Mała liczba meczów o stawkę w połączeniu z niskim poziomem rywali sprawia, że spotkania towarzyskie są kluczem All Whites do zbudowania drużyny. Reprezentacja Nowej Zelandii traktuje je zatem dużo poważniej niż przeciętna kadra narodowa. Oczywiście, również zdarza się jej wyjść rotowanym składem czy sprawdzać nowych zawodników – bo kiedyś trzeba to robić. Ale ze względu na fakt, że od marca 2025 do mundialu 2026 nie rozegra ona ani jednego meczu o punkty, weszła ona już w okres absolutnego krystalizowania się podstawowego składu na mistrzostwa.
W meczu z Polską spodziewamy się, że reprezentacja Nowej Zelandii wyjdzie najmocniejszą dostępną jedenastką. Naszym zdaniem będzie ona wyglądała tak jak na grafice poniżej.
Nominalnie na lewej stronie obrony umieszczony by został jeden z najlepszych nowozelandzkich piłkarzy – Liberato Cacace. Jednak od kilku tygodni zmaga się on z kontuzją, przez którą nie otrzymał powołania zarówno na bieżące jak i na poprzednie zgrupowanie.
Osłabienie to nie pierwszyzna
Brak Liberato Cacace na pewno będzie odczuwalny, aczkolwiek reprezentacja Nowej Zelandii jest już poniekąd przyzwyczajona do gry w nieoptymalnym składzie. Oprócz wspomnianej nieobecności Chrisa Wooda podczas Pucharu Narodów Oceanii 2024, niemal nie grał on podczas tegorocznego czerwcowego zgrupowania. Kadra próbowała uczyć się funkcjonowania bez swojej największej gwiazdy. Jakie były tego efekty?
Pod względem rezultatów – ani dobre ani złe. Nowa Zelandia pokonała wówczas 1-0 Wybrzeże Kości Słoniowej, a następnie przegrała 1-2 z Ukrainą. W obu spotkaniach Chris Wood pojawiał się na placu gry dopiero w okolicach 80 minuty.
Jednak pod względem boiskowej prezencji – było fatalnie. Zarówno w jednym jak i drugim meczu mistrz Oceanii właściwie nie stworzył niemal żadnych sytuacji bramkowych. Aczkolwiek za to współczynnik skuteczności wywindował niesamowicie do góry, gdyż z niczego strzelił sumarycznie dwa gole. Rezultaty końcowe nie odzwierciedlają realnego przebiegu tamtych spotkań. Reprezentacja Nowej Zelandii powinna przegrać oba z nich. I to najprawdopodobniej więcej niż jedną bramką.
Reprezentacja Nowej Zelandii – styl gry i atuty
Czwartkowy rywal kadry Jana Urbana uwielbia grać skrzydłami, angażując do tego bocznych obrońców. Szczególnie często do akcji lewą stroną podłącza się Francis de Vries i trzeba przyznać – wychodzi mu to naprawdę nieźle. Z tego powodu to właśnie tą stroną ataki są przeprowadzane częściej. Sam de Vries poza grą na obiegnięcie, często poluje na zagranie zaskakującej, prostopadłej piłki do Chrisa Wooda z głębi pola. Właśnie w taki sposób reprezentacja Nowej Zelandii zdobyła bramkę w ostatnim meczu z Australią.
Za kreację i rozdysponowywanie piłek po boisku odpowiadają Marko Stamenić oraz Sarpreet Singh. Pierwszy z nich jest ustawiony jako defensywny pomocnik, drugi jako ofensywny. Marko jest osobą, na którą zdecydowanie należy zwrócić uwagę, gdyż obok Chrisa Wooda i nieobecnego Cacace to właśnie on jest najjaśniejszym punktem nowozelandzkiej piłki. Mimo że będzie najmłodszym zawodnikiem w środku pola rywali Polaków, wykazuje się największym spokojem i dokładnością zagrań. Regularnie szuka niskich podań prostopadłych do kolegów wbiegających między obrońców. Natomiast częstszym i bardziej przewidywalnym sposobem jego gry jest słanie przerzutów na skrzydła, skąd zawodnicy ofensywni próbują odegrać z pierwszej piłki do znajdującego się w środku Chrisa Wooda.
Sarpreet Singh najprawdopodobniej nie ma tak świetlanej – jak na nowozelandzkie warunki – przyszłości przed sobą jak Stamenić, ale kreatywności odmówić mu się nie da. Zawodnik o naprawdę szerokiej wizji, jednak niekoniecznie idzie ona w parze z precyzją i odpowiednim wdrażaniem wymyślonej akcji w życie.
Naturalnie jednak największym zagrożeniem, które płynie z kadry „All Whites” jest będący niekwestionowaną gwiazdą – Chris Wood. Piłkarz o charakterystyce zbliżonej do Roberta Lewandowskiego z najlepszych lat – oczywiście z zachowaniem wszystkich proporcji. Zawodnik silny, rozpychający obrońców, świetnie czujący się w walkach powietrznych, grający może niekoniecznie efektownie, aczkolwiek efektywnie. Wszystko dobre co dzieje się w reprezentacji zaczyna się, przechodzi lub kończy się na napastniku Nottingham Forest.
Zakłamane statystyki
Czy zaskakującym będzie stwierdzenie, że reprezentacja Nowej Zelandii, która w dziewięciu meczach o stawkę wykręciła bilans bramkowy 44-1, ma słabą defensywę?
Dla tych, którzy znają poziom pozostałych kadr narodowych ze strefy Oceanii – zapewne nie, bo są świadomi, że bilans ten nie jest wydajną miarą siły drużyny.
Reprezentacja Polski swoich szans powinna szukać w graniu po ziemi. Środek obrony daje sobie dobrze radę w pojedynkach powietrznych – zarówno pod jedną jak i pod drugą bramką. Offtop: większość ofensywnych stałych fragmentów gry w kadrze Nowej Zelandii wykonuje Joe Bell. Regularnie dogrywa wysokie piłki na dalszy słupek, gdzie znajduje się Michael Boxall.
Wracając do defensywy – przy płaskich, przeszywających podaniach bardzo często obrona się gubi. A wręcz zastyga. Włącza się wówczas tryb paniki i dezorganizacji. Jednocześnie w odniesieniu do płaskich dośrodkowań, środek defensywy jest bardzo pasywny, przez co zostawia dużo miejsca atakującym.
W zamiarach dobra, w praktyce fatalna reforma
Bądźmy szczerzy – reprezentacja Nowej Zelandii na papierze jest słabsza od kadry Polski. Na boisku powinno być podobnie. Aczkolwiek nie jest to rywal na poziomie „kelnerów” jak nazywają go niektóre persony. Jeżeli chodzi o takie amatorstwo czy półprofesjonalizm to charakteryzuje się nim liga nowozelandzka, jednak z tych rozgrywek do kadry naszych rywali nie jest powoływany ani jeden piłkarz. Co prawda – do Polski przyleci trzech zawodników nowozelandzkich klubów, jednak tych, które grają w australijskiej A-League. To w pełni profesjonalna liga, prezentująca porządny – jak na standardy konfederacji AFC – poziom.
Degrengolada nowozelandzkiej piłki klubowej trwa w najlepsze od kilku lat, więc nowym zawodnikom będzie się coraz trudniej przebijać, jeżeli szybko nie wyjadą z kraju. Wynika to z wprowadzonej w sezonie 2021 reformy. Przed nią najwyższa klasa rozgrywkowa składała się z 8-10 najlepszych klubów, które rywalizowały między sobą w formacie liga + play-offy. Były to rozgrywki franczyzowe. Proste? Proste.
Warto wspomnieć, że wówczas duża część klubów była amatorska, ale takie twory jak Auckland City, Team Wellington, Waitakere United czy Eastern Suburbs i kilka innych były półprofesjonalne.
Federacja piłkarska wprowadziła reformę rozgrywek. Od 2021 roku najwyższy poziom rozgrywkowy nie jest już franczyzą, więc każdy może do niego awansować. Aktualnie jest podzielony na trzy strefy – północną, centralną i południową. W każdej z nich jest od 10-12 drużyn. Rozgrywany jest klasyczny format ligowy, po którym najlepsze drużyny przechodzą do ogólnokrajowej grupy mistrzowskiej.
To sprawiło, że te najlepsze ekipy przez większość sezonu muszą walczyć z kompletnymi amatorami tylko po to, by na koniec zagrać dziewięć kolejek w jakkolwiek kompetetywnej grupie mistrzowskiej. To nie są dobre warunki do rozwoju.
Bardzo szybko zauważyły to Team Wellington oraz Waitakere United, które w 2021… zostały rozwiązane. Ostatnim meczem pierwszej z wymienionych ekip stał się zatem pojedynek, w którym wygrała play-offy sezonu 2020.